wtorek, 10 lutego 2015

11 rozdział | 28 listopad

Drzwi do klasy otworzyła nam niska, rudowłosa kobieta ubrana w szarą spódnicę za kolana i zielony sweter. Rano w samochodzie Mike zaproponował mi żebym z nim usiadła na pierwszej lekcji, więc zgodziłam się.
- Jesteście już dość dużymi dziećmi, a właściwie to młodymi dorosłymi, dlatego przygotowałam dla was zadanie na zaliczenie przedmiotu. - wyciągnęła spod biurka dwie wielki siatki - Tym lalkom musicie poświęcać swój czas, nie mogą być głodne, brudne i musicie się z nimi bawić. Mają wbudowany w sobie licznik, kiedy któraś z tych kategorii będzie miała poniżej zera, para oblewa. Dostaniecie do nich trzy klucze, którymi będziecie się posługiwać. Więcej wam nie będę mówić bo dostaniecie też do nich instrukcje obsługi. 
- Kiedy mamy je oddać? - zapytał jakiś chłopak siedzący z przodu.
- W przyszłą środę. Dobra będziecie się opiekować tak jak siedzicie, na ich śpiochach macie ich imię.
 Zaczęła rozdawać ,,dzieci" i jak doszła do nas dała mi do ręki laleczkę wielkości prawdziwego, trzy-miesięcznego dziecka, miało czarne włosy i zielone oczy, Mike'owi dała torebkę z kluczami, ubrankami, ładowarką i instrukcją.
- Czysty tata. - zaśmiałam się i podałam mu do ręki ,,Mię"
- No, ale uszy to ma po tobie. 
- Trzymaj ją na razie a ja przeczytam instrukcje. - pisało w niej:

1. Nie upuszczać.
2. Nie rzucać.
3. Nie kąpać.
4. Nie wkładać to ust prawdziwego jedzenia.
5. Ładować 1x dziennie przez godzinę.

Ok mniej więcej rozumiem, traktuj jak prawdziwe dziecko.
- Weź ją ona płacze. - lalka zaczęła płakać.
- Może jest głodna, nakarm ją zielonym kluczem. - powiedziała pani Frost
- To twoja córka, ty ją nakarm.
- Daj mi ją. - powiedziałam i wzięłam na ręce Mię, następnie wsadziłam do jej buzi zielony klucz, nie przestała płakać. - Podaj mi czerwony. - wsadziłam go i przestała płakać, a zaczęła się śmiać. 
-  Pamiętajcie, na czas lekcji macie je wyłączać, ale tylko wtedy, na przerwach też mają być włączone. Wszystkie informacje mam na komputerze, a i para najszczęśliwszego dziecka dostaje na półrocze szóstki.
- A można je wyłączyć na czas balu? - zapytała Rose
- Nie, musicie załatwić im opiekę.
 Po lekcji Rose podbiegła do mnie i od razu zaczęła pytać:
- Proszę zajmiesz się Jessie'm w piątek, proszę jakoś Ci się odwdzięczę. 
- Nie ma sprawy. - powiedziałam ze śmiechem.
Rose odbiegła, a jej miejsce zajęła Erica.
- Wiesz, idę z Mike'iem na bal w piątek - na serio? Musisz mi to przypominać? Gorąca fala przebiegła przez moje ciało, ale starałam się to kontrolować. - No i Mike powiedział że ty nie idziesz, więc wpadłam na genialny pomysł. Zajmiesz się Tom'em ?
- Wybacz mam plany.
- Co ci się stanie jak zajmiesz się głupią lalką?
- Będę zajęta.
Powiedziałam i odeszłam, bo czułam że ręce już mi drżą i zaraz wybuchnę mocą. Wtedy podeszła do mnie Sara z miną nie do odgadnięcia.
- Simon zaprosił mnie na bal! Czyż to nie wspaniałe? Lisa przepraszam, możemy przełożyć nasze spotkanie na kiedy indziej? Lisa, gdzie ty idziesz? - krzyknęła, bo ja już byłam w drodze do łazienki, bałam się że zaraz kogoś skrzywdzę, czułam że nie mam już mocy na wodzy i muszę się gdzie ukryć, to tego Mia zaczęła płakać. a ręce mi się trzęsły. 
 Weszłam do łazienki, wsadziłam Mię do plecaka, a sama ochlapałam twarz zimną wodą. Usłyszałam dźwięk dzwonka, więc wyłączyłam lalkę i poszłam do sali. Zamiast ławek były blaty, a krzesło było tylko jedno - przy biurku nauczyciela. Przeprosiłam szybko za spóźnienie i odszukałam oczami Mike'a był z tyłu klasy, więc ja podeszłam do blatu na przedzie. 
- Dzisiaj będziecie robić muffiny z dodatkami, dobierzecie się w pary, składniki macie w szafkach pod blatami. Każda para ma zrobić pięć muffinów, każdy z czym innym. Możecie korzystać z komórek, ale tylko do sprawdzenia przepisu. - nauczyciel podszedł do mnie i powiedział - Panna Clark jak się nie mylę? Idź do kogoś bo ten blat jest mój. Młodzież już w większości się dobrała w pary. No co tak stoisz? Idź nie marnuj czasu.  - spojrzałam się w stronę Mike'a, on też się na mnie patrzył. Był rozbawiony i stał sam. Podeszłam do niego i powiedziałam:
- Zaraz coś zrobię, nie mogę nad sobą zapanować. - uśmiech znikł z jego twarzy, i szepnął mi na ucho: 
- Spokojnie Myszka, musisz się tylko uspokoić.
- Jak mam się uspokoić? W swoje własne urodziny, siedzę sama w domu, i opiekuję się trzema plastikowymi bachorami. Do tego wszyscy wokół są tacy szczęśliwi, i przejęci co jest aż ohydne, a ta zasrana lalka tylko ryczy.
- Zgodziłaś się zaopiekować lalką Eriki? 
- Chyba śnisz! Mam innych znajomych. 
- Sara nie miała z tobą spędzać piątku?
- Rób te cholerne muffiny. I się zamknij. - krzyknęłam, ale w klasie był taki hałas, że nikt nie zwrócił na to specjalnej uwagi. 
- Musisz zużywać moc, nie dasz rady jej cały czas tłumić, a ona jest jak kula śnieżna która cały czas się toczy, gdy będziesz z niej podbierać śnieg, będzie mniejsza, i cię nie zniszczy. - szepnął do mnie.
- Nie filozofuj tak.
Reszta tej lekcji minęła w ciszy, dostaliśmy po piątce. Po wyjściu z klasy Mike złapał mnie za rękę, poprowadził do drzwi wejściowych i powiedział:
- Teraz wyjdziemy na dwór, a ty postarasz się żeby ludzie widzieli tą trawę jako stokrotki. Skup się i nie denerwuj.
- Jasne. - burknęłam
Wyszliśmy ze szkoły i usiedliśmy na trawie. Pogoda była wietrzna, ale zimno nie było. Wzięłam do ręki źdźbło trawy, zamknęłam oczy i całą siłą woli skupiłam się na tym by stał się stokrotką, otworzyłam znowu oczy i roślina pobielała jedynie u czubka.
- Uda ci się, wierzę w ciebie. - a co mnie obchodziło że we mnie wierzy! Na chwilę obecną drażniła mnie jego obecność, a wkurzały słowa. Poczułam jak ciepło zaczyna przepływać mi przez ręce, spojrzałam na trawę, zszokowało mnie; były w niej wypalone ślady moich dłoni, które przed chwilą się o nią opierały. Zdołałam jedynie wydukać do Mike'a:
- M..Mi..Mike!
- Co? - odwrócił się, i po chwili zrobił wielkie oczy. - Czy taki miał być efekt?
- Oczywiście że nie!
- W takim razie nic na siłę, chodźmy do szkoły i spróbujemy kiedy indziej, postaraj się panować nad sobą.
Reszta lekcji minęła na luzie, tym bardziej że nie było na nich Mike'a ani Eriki. Dojechaliśmy do domu w ciszy, i tak też wyszłam z samochodu, nie miałam siły na żadne ,,Dziękuję" ani nic podobnego. Weszłam do domu, mamy oczywiście nie było. Zdjęłam buty i poszłam do swojego pokoju by zająć się Mią, Mike wyraźnie oznajmił że dziś nie da rady się nią zająć, gdy dziś rozmawialiśmy powiedział też żebym jakoś zużyła moc, zaczęłam od prostych czynności; podnoszenie plecaka, zeszytów i ołówków, później zajęłam się trudniejszymi, a jeszcze później kilkoma naraz, ostatecznie skończyło się to przygotowaniem sałatki; nóż kroił pomidory, sałatę i jajka, a łyżka mieszała składniki, ja sama zajęłam się odrabianiem lekcji, było to trochę trudniejsze niż zazwyczaj bo teraz musiałam się skupić i na kontrolowaniu przedmiotów i nad rozwiązaniem zadań z matematyki. Mia siedziała cicho, po uprzednim nakarmieniu jej, wyczyszczeniu i zabawą z nią. Jedno dziecko to koszmar, więc co ja pojutrze mam zrobić z trójką takich?

poniedziałek, 2 lutego 2015

10 rozdział | 27 Listopad

Otworzyłam oczy, a chwilę uświadomiłam sobie, że nocowała u mnie Sara i że w moim pokoju jej nie ma. Ubrałam na siebie szary, ciepły sweter i związałam włosy w wysokiego kitka, pięć minut później już byłam na dole i poszłam do kuchni za odgłosem szturchanych naczyń.
- Cześć. Obudziłam Cię?
- Cześć, nie skąd. Co ty robisz? I która godzina?
- Dochodzi siódma, pomyślałam że zrobię śniadanie. Masz ochotę na jajecznicę?
- Jasne!
- Z bekonem czy bez?
- Nie jem mięsa.
- Ach! No tak Mike mi o tym wspominał, wybacz wypadło mi z głowy. - I znowu serce na zwykłą wzmiankę o Mike'u zaczęło mi szybciej bić.
- On... on Ci się podoba. Prawda? - nałożyła mi i sobie jajecznicę - Wytłumacz mi jak to jest między wami, to wkurzające, nie wiem na czym stoję!
Roześmiałam się głośno.
- Ty nie wiesz na czym stoisz? - i znowu głośny śmiech, który powoli zamieniał się w nerwowy chichot.
- Nie dostanę wyjaśnień?
- Nie ma co wyjaśniać. Jego się o to zapytaj i powiedz mi jak jest. - przerwałam żeby nałożyć sobie do ust resztki jajecznicy, po czym dodałam. - Zmieńmy temat. Wybierasz się na bal? - Ups... zrobiłam błąd na to pytanie Sara wyraźnie posmutniała, ale widać było że starała się to ukryć.
- Nie, raczej nie. Czemu pytasz?
- Przyjdziesz do mnie wtedy na noc?
- To ty nie idziesz z Mike'em?
- Em... Nic mi o tym nie wiadomo. Dlaczego pytasz?
- No bo on... on wiele - I nie dokończyła bo drzwi wejściowe się otworzyły, a w nich stanął Mike.
- Gotowe do wyjścia? Za pół godziny są lekcje.
- Hm... czy to nie przypadek, że przychodzisz tu akurat wtedy jak rozmawiamy o tobie, i o tym że chciałeś zaprosić Lisę na bal? - Na słowa Sary, Mike lekko spochmurniał.
- O czym ty mówisz? Nie miałem zamiaru jej zaprosić. Idę z... Ericą. - W jednej chwili wszystkie moje nadzieje wobec niego rozwiały, od środka czułam jak wypełnia mnie gorący dreszcz, nie taki jaki mam przy dotyku Mike'a, ten był wręcz parzący i nieprzyjemny. Dłonie trzęsły mi się, na co splotłam je ze sobą i skupiłam się na tym żeby moc nie rzuciła niczym w nikogo, nawet Mike'a. Jak trochę się uspokoiłam odwróciłam się do nich plecami, niepewna czy łzy zaraz nie zaczną lecieć mi z oczu. Odezwałam się, mój głos był spokojny i opanowany. Na szczęście.
- Mike ma rację, jak zaraz nie wyjedziemy spóźnimy się. - Ani ja, ani Sara, ani Mike nie odzywaliśmy się już więcej. W ciszy poszliśmy do samochodu, i w nim też cicho siedzieliśmy, Mike przerwał tę ciszę pytaniem:
- A ty Myszka? Z kim idziesz na bal? - Naprawdę się o to pytał? Byłam przekonana że wie że nie, na pewno podsłuchiwał.
- Nie wybieram się, nie kręcą mnie... A po za tym... - Już chciałam powiedzieć, że mam urodziny i wolę je spędzić w domu z Sarą niż sama w szkole. Powstrzymałam się i powiedziałam coś innego, ale zgodnego z prawdą. - A po za tym, nie umiem tańczyć.

 Pani od matematyki jak zwykle prowadziła ciekawie lekcje, dziś jednak nie mogłam się na niej skupić bo zbyt rozpraszała mnie wcześniejsza rozmowa z Mike'em. Rose musiała zauważyć że jestem niespokojna, bo po dwóch lekcjach matematyki podeszła do mnie i powiedziała:
- Co się stało?
- Ja... Miałam zły... poranek.
- Jest dopiero 10:00 godzina, w czym poprzednią przerwę siedziałaś sama w klasie. To coś się stało przed szkołą, więc to albo dotyczy twojej mamy, albo Mike'a, albo Sary. Ja obstawiam raczej Mike'a.
- Wow! Wszystko sobie dokładnie obmyśliłaś, i masz częściowo rację. - A raczej całkowitą, ale już nie chciałam jej mówić bo by o wszystko się pytała, nie byłam dzisiaj w humorze do rozmów na ten temat. - Idziesz na bal?
- Oczywiście! Cała szkoła idzie, o kurczę! Nie mam jeszcze sukienki, a ty masz? Może pojedziemy dzisiaj do Arao?
- Chętnie z tobą pojadę tylko że... że... - Na przeciw mnie stanęła dziewczyna, z którą chyba miałam matematykę, siedziała gdzieś z przodu. Miała na sobie tak krótką, czarną, spódniczkę, że byłam przekonana że gdy się schyli, będzie jej widać majtki, do tego bordowa bluzka do pępka. Prawie białe, blond włosy, były rozpuszczone i sięgały do pasa. Jej skóra miała blady odcień, oczy przyciągały uwagę, miały niebieski, można by powiedzieć, że turkusowy odcień. Spojrzała na mnie z drwiącym uśmieszkiem i powiedziała:
- Ty to ta nowa?
- Cześć, jestem Lisa. - Ta sytuacja jest dziwna, podchodzi do mnie jakaś dziewczyna i wita się ze mną, jestem w szkole od dwóch tygodni, no błagam! - A ty...? - to pytanie wyraźnie ją zdziwiło i obraziło, spojrzała na mnie jak na idiotkę i powiedziała:
- Erica, przewodnicząca rady uczniów, kierownik przyszłego balu szkolnego. - Coś mi mówiło to imię, ale... Ale co to było? O matko! Czy to nie z nią Eric idzie na bal?!
-  Aha, masz teraz z nami język angielski? - Nie musiała odpowiadać; zadzwonił dzwonek i pan Hunter od razu wpuścił wszystkich do klasy, w tym niebieskooką blondi. Usiadłam na moim miejscu, tym na końcu klasy, przede mną siedział Mike, a obok mnie Rose. Wpatrywałam się w Ericę, podeszła do nauczyciela i zapytała o coś, on kiwnął twierdząco głową i odesłał ją do ławki. Wzięła swoje rzeczy i przesiadła się. Teraz siedziała przede mną, z Mike'em. A więc to prawda, to z nią idzie na bal. Teraz miałam dwie opcje do wyboru, albo zanurzyć się w myślach i nie interesować się lekcją, albo słuchać uważnie, by odwrócić tak swoją uwagę od Mike'a. Wybrałam drugą opcję. Lekcja dłużyła się w nieskończone, chichoty dobiegające z ławki przede mną były przytłaczające, a ja myślałam że zaraz wybiegnę z sali, na szczęście nie zrobiłam tego.
 Reszta lekcji minęła całkiem przyjemnie, pewnie ze względu na to, że nie było na nich Erici, miałam tej dziewczyny dość, znałam ją tylko od kilku godzin, ale wiedziałam że nigdy jej nie polubię, nie dość, że jest irytująca, to jeszcze idzie na bal z Mike'em! A może to o to tu chodzi? Może polubiłabym ją gdyby nie była z Mike'em? Nie, to nie byłoby możliwe, za nic nie polubię rozpuszczonej, pół-nagiej blondi. Nigdy.
 Zaraz po szkole pojechałam z Rose do Arao; dużego miasta, oddalonego od naszej miejscowości o jakieś 40 kilometrów. Weszłyśmy do galerii handlowej ,,Dereonia" i poszłyśmy do sklepu z odzieżą, na wystawie były piękne suknie w jesiennych barwach, Rose podbiegła do nich, i zaraz zaczęła je ściągać z wieszaków i gdy już uzbierała chyba z dziesięć sztuk poleciała do przymierzalni, usiadłam na kanapie i czekałam na nią.
- Wolne Myszko? - odezwał się, głos który rozpoznałabym wszędzie, a ,,Myszko" mnie w tym upewniło - głos Mike'a
- Jeśli powiem nie, to i tak tu usiądziesz więc...
- Myślałem że nie idziesz na bal. - usiadł obok mnie - Mam wrażenie, że nie przepadasz za Ericą.
- Nie idę na bal, przyszłam tu z Rose. - I jak za dotknięciem magicznej różdżki z przebieralni wyszła Rose, miała na sobie czerwoną, starannie wyszywaną i przyodzianą drobnymi diamencikami w pasie, i sięgającą do kolan, piękną, sukienkę. Sprawiała w niej wrażenie księżniczki, wyglądała w niej po prostu cudnie. Gdy szła, nie zwracała uwagi na mnie, tylko na to by nie potknąć się na wysokich na dziesięć centymetrów obcasach, teraz spojrzała się w stronę kanapy na której siedzieliśmy, otworzyła szeroko oczy i przystanęła na moment, po chwili jednak podeszła w naszą stronę i powiedziała:
- I jak?
- Wyglądasz genialnie! Musisz ją kupić! Czekaj właściwie to z kim ty idziesz?
- Z Davidem, chodzi z nami na wychowanie w rodzinie, jutro go poznasz. A ty? Idziecie razem?
- Nie wybieram się na bal.
- Ale... Przecież mówiłaś, że pójdziesz. - wyglądała na szczerze zawiedzioną
- Nie, powiedziałam, że pójdę z tobą kupić sukienkę, nie że idę.
- Dlaczego nie idziesz? Myślę, że jest kilka opcji. Albo nikt Cię nie zaprosił, albo gdzieś wyjeżdżasz, albo po prostu nie umiesz tańczyć.
- Wszystko razem... tak jakby. Dobra nie ważne. Zmieńmy temat.
- Ok, wy tu siedźcie a ja idę przymierzyć pozostałe.
- Wszystkie?
- Wszystkie.
- Rose, nie obraź się ale nie mam tyle czasu. Wrócę tu za 30 minut i wtedy zobaczę co sobie upatrzyłaś.
- Nie ma sprawy. - uśmiechnęła się do mnie - A ty Mike? Zostajesz czy z nią idziesz? Po co ty tu w ogóle jesteś?
- To cześć. - powiedziałam i wyszłam ze sklepu, zaraz po tym Mike chwycił mnie za łokieć, a ja zatrzymałam się.
- Głupio wyszło.
 Nie rozumiałam, więc wysłałam mu pytające spojrzenie, on kontynuował - Dlaczego naprawdę nie idziesz na bal?
- Powiedziałam Ci już. Nie mam teraz czasu, muszę kupić pewną, bardzo istotną rzecz. - powiedziałam i przyśpieszyłam kroku.
- Cóż takiego?
- A czy to ważne? Po co ty tu właściwie jesteś? - Naprawdę szczerze mnie to ciekawiło
- Przyszedłem żeby... Pomóc ci w zakupach. - ta, jasne
- Nikomu o nich nie mówiłam.
- Usłyszałem. - Raczej podsłuchiwałeś.
- Idę kupić rolety.
Mike głośno się roześmiał.
- Naprawdę? Są aż tak bardzo ważne i istotne?
Nie odpowiedziałam mu, nie miałam po prostu ochoty dziś już z nim dłużej rozmawiam i przebywać, niestety nie udawało mi się go łatwo pozbyć i poszłam do sklepu z roletami i razem z Mike'em wybrałam dwie, czarne sztuki, podeszliśmy do kasy, ale w kolejce przed nami stało chyba co najmniej trzydzieści osób, wtedy wyciągnęłam z kieszeni komórkę i zobaczyłam na niej dwanaście nie odebranych połączeń i trzy SMSy, wszystkie od Rose w ostatnim pisało :
Jadę. Jutro Ci wytłumaczę. Przepraszam. Do zobaczenia w szkole.
- Jak tu przyjechałeś?
- Moim autem. A co?
- No to chyba wracamy razem.
I znowu ten uśmiech z reklamy Colgate.
- Nie wracasz z Rose?
- Już pojechała.
- Aha. No ok.
Po około piętnastu minutach byliśmy już w samochodzie, i zapadła niezręczna cisza. Nie wiedzieć czemu moja frustracja w stosunku do Mike'a minęła mi, i teraz chciało mi się z nim gadać. On też chyba to zauważył, bo zadał pytanie:
- Jak to z wami jest? Sara ma tak samo, jest na mnie obrażona, a po chwili jej mija. - bezwiednie zaśmiałam się i dopiero po chwili zauważyłam że to był głośny śmiech, więc uśmiech znikł z mojej twarzy i zrobiłam się czerwona. - Widzisz, no znowu! Nie ma jakiegoś poradnika typu ,,Jak zrozumieć dziewczyny?" dużo czytasz, i chodzisz do księgarni, nie natknęłaś się czasem na coś? Chętnie bym przeczytał.
- Nie nie widziałam, ale jak zobaczę to ci kupię.
- Uff... dziękuję. - krótka przerwa - A... a co powiesz na koktajl, po drodze jest jedna budka... i... jedziemy?
- Ja... bardzo chętnie... - Mike'owi rozbłysły oczy - ale... chcę się w końcu wyspać, od kilku dni mi się nie udaję a... no zrozum. Może w piątek... - błąd, piątek jest bal a on idzie na niego z Ericą! Znów przepłynęła przeze mnie gorąca fala gniewu, ale dokończyłam grzecznie zdanie - ...albo w niedzielę.
- Czemu nie czwartek? Lekcje są wtedy luźne bo wszyscy przygotowują się na bal, w piątek to już w ogóle luz.
- A ty się nie przygotowujesz? - czułam jak mój gniew i poczucie zdrady się rozprzestrzenia, i że zaraz przestane się kontrolować.
Mike nie odpowiedział. W końcu dojechaliśmy pod dom Mike'a i tam wysiadłam, niestety zrobiłam to zdecydowanie zbyt gwałtownie bo moja noga przez brak kuli nie dała rady i zachwiałam się, po chwili jednak stanęłam na równe nogi, rzuciłam krótkie ,,Dzięki" do Mike'a i poszłam do domu. Drzwi do domu otworzyła mi mama, miała dziwny wyraz twarzy, ni to rozgniewany, ni to roześmiany, no po prostu nie do odgadnięcia!
- Nie miałaś jechać z Rose?
- Pojechałam.
- Nie rozumiem.
- Pojechałam z nią, ale ona pojechała do domu i byłam skazana na Mike'a.
- A co on tam robił?
- Pomógł mi w... . - zapomniałam, w bagażniku jego auta zostawiłam rolety. - Zaraz wracam. - powiedziałam i wybiegłam z domu, nie zważając na bolącą stopę. Wtedy to się stało... wpadłam na Mike'a w połowie drogi do jego domu.
- Co ty tu robisz?
- To chyba ja powinnam zadać Ci to pytanie.
- Przypomniałem sobie że zostawiłaś u mnie rolety. - faktycznie, miał w ręku siatkę z moimi roletami, więc wyciągnęłam po nie ręce, a on roześmiał się. - Chyba nie myślisz że pozwolę ci je sam założyć.
- Słucham?
- Jesteś dziewczyną. - i wtedy ponownie ruszył w stronę mojego domu, a ja oczywiście za nim.
- Daj to, poradzę sobie!
- Oj, Myszko, co Ci szkodzi. Aż tak Ci przeszkadza że ktoś chce Ci pomóc?
- Nie ktoś, tylko ty!
- A ja jestem dla ciebie kimś innym niż inni?
Mama przerwała tą dziwną rozmowę i stworzyła kolejną otwierając drzwi i mówiąc:
- O witaj Michael. Lisa, jak wybiegłaś z domu nie sądziłam że przyprowadzisz chłopaka. - no i znowu to samo.
- Mamo... Mike przyszedł pomóc mi tylko w zawieszeniu rolet i... .
- I nie jestem jej chłopakiem.
- Kupiłaś rolety?
- Tak, my... już pójdziemy.
Niedługo po tym byliśmy już w moim pokoju, a Mike wieszał rolety.
- Chłopak? - zapytał roześmiany
- Rób to co masz robić. - powiedziałam równie rozbawiona.
- Wiesz może czemu jak wróciłem do domu po szkole to Sara była na mnie wkurzona? - już chciałam powiedzieć ,,Tak, przecież dziś rano powiedzmy że mnie wystawiłeś" ale powiedziałam tylko:
- Pewnie ktoś ją w szkole wkurzył albo dostała złą ocenę.
- I voilà! Gotowe, teraz będziesz mogła ukrywać się przede mną.
- To... dzięki. - powiedziałam i przetarłam oczy ręką, nie przespane godziny dały o sobie znać, i wiedziałam że jak Mike pójdzie to mama zaraz będzie chciała żebym jej wszystko wytłumaczyła.
- Skarbie wychodzę, nie czekaj na mnie, będę późno! - krzyknęła z dołu mama, po czym usłyszałam chrzęst zamykanych drzwi. No super, teraz to będzie mi Mike'a jeszcze trudniej wygonić, ale czy ja naprawdę tego chciałam? Chciałam żeby już poszedł?
- Będę już szedł. Czy może chcesz żebym z tobą został?
- Myślisz że boję się sama być w domu? - kurczę, trochę głupio to zabrzmiało
- Nie, ale myślę że Sara nadal nie chce żebym był z nią w jednym domu. - to dlatego pojechał ze mną na zakupy, nie dlatego że chciał być miły czy coś, po prostu, nie miał co robić w domu. I znowu uderzyła we mnie ta fala gniewu, tyle że tym razem nie wytrzymałam i długopisy które leżały na biurku poleciały w stronę Mike'a, na szczęście szybko wzięłam do ręki poduszkę i rzuciłam tam, gdzie celowały długopisy; w jego tors. Po chwili cztery wbiły się w poduszkę, a dwa się odbiły i spadły na podłogę. Zszokowana opadłam na łóżko i powiedziałam ciche ,,Przepraszam".
- Co zrobiłem że Myszka znowu chce mnie zabić?
- Nie dramatyzuj, nawet cię nie dotknęły.
- Nie rozumiem dlaczego w ogóle do mnie poleciały, jestem aż tak pociągający?
- Przyciągasz długopisy, wow masz się czym chwalić. 
Nic nie odpowiedział tylko się zaśmiał, a ja podeszłam do szafki i wyjęłam z niej dwa 16 kartkowe zeszyty i wsadziłam do plecaka, tak samo zrobiłam też z niebieską koszulką i krótkimi spodenkami na WF i piórnikiem.
- A więc to są te twoje lekcje do odrobienia?
- Tak.
Mike się roześmiał, a ja poszłam do kuchni zrobić nam kanapki, wzięłam do ręki chleb i położyłam go na desce do krojenia, usłyszałam u góry jakiś czy ja wiem, brzdęk? Skupiłam swoje myśli na tym by słyszeć co Mike robi, udało mi się i byłam z siebie zadowolona, ale szybko mi to minęło jak zorientowałam się że gra piosenkę o nim, miałam ją zapisaną na trzech kartkach, na jednej były same słowa, na drugiej nuty, a na trzeciej to i to razem, którą mógł mieć w rękach? Musiałam się upewnić i pobiegłam na górę tak by mnie nie zobaczył, ale i tak żeby sprawdzić co czyta. Uff... na szczęście same nuty, tekst pewnie był pod poduszką, albo w pamiętniku. Jak wychodziłam z pokoju, pod moimi nogami zatrzeszczał panel podłogowy i Mike odłożył gitarę, podszedł do mnie i spytał udawanym surowym tonem:
- Ładnie to tak podsłuchiwać?
- A ładnie to tak grzebać w czyiś rzeczach?
- Wygrałaś.
- Idę dokończyć kanapki, a ty nic więcej nie dotykaj.
- Obiecuję będę grzeczny.
I znowu ten biały uśmiech, kurczę muszę zacząć panować nad emocjami, bo zawsze jak go widzę ja sama szeroko się uśmiecham co może być dziwnie podejrzane. No nic, zeszłam na dół a po chwili wróciłam z czterema kanapkami, dwiema z czekoladą i dwiema dżemem, podałam Mike'owi talerz i zapytałam:
- Czego się napijesz?
- Woda może być.
I trzy minuty później byłam już z powrotem przy Mike'u.
- Nie mówiłeś że umiesz grać.
- A ty nie mówiłaś że umiesz komponować.
- Skąd pomysł, że to moje?
- A nie twoje?
- Moje.
- No widzisz.
I zapadła cisza, nikt nie wiedział co powiedzieć, więc spojrzałam na zegarek pokazywał 23:37 i pomyślałam że powinnam się już kłaść. 
- Mike, nie chcę Cię wyganiać ale... - i jak tu odpowiednio dobrać słowa? - ...ale już późno a ja chcę się dziś wcześnie położyć.
- A... tak jasne. To... do jutra.
- Do jutra?
- Chcesz jechać ze mną? - zaczerwienił się, po czym dodał: - z nami, z Sarą i mną.
- Chętnie.
Odprowadziłam Mike'a do drzwi, odprowadziłam go wzrokiem, wzięłam prysznic, umyłam zęby i poszłam spać.

piątek, 26 grudnia 2014

9 rozdział | 26 listopad

 Obudziłam się w wyjątkowo dobrym nastroju. Usiadłam powoli na łóżku i sięgnęłam po kule, podeszłam do biurka i spakowałam plecak do szkoły. Ubrałam na siebie szarą bluzkę i dżinsy, włosy uczesałam w wysokiego koka i udałam się w stronę schodów. Schodząc zahaczyłam kulą o ramiączko plecaka, niebezpiecznie się zachwiałam, i wypuściłam kulę z ręki, nagle poczułam mrowienie i ciepło w rękach, było przyjemne i kojące, takie... magiczne. Powietrze wokół mnie zgęstniało a kula dosłownie do mnie przyleciała, zupełnie tak jak wazon poleciał do Mike'a. Rozejrzałam się czy mama widziała co się stało, ale mamy nie było, był za to liścik położony na kuchennym blacie.
Miałam wezwanie do pracy, mogę zawieźć Cię dopiero na 3 lekcję. Zapytaj się Sary czy możesz z nią pojechać. Daj mi znać SMSem.
Kocham Cię
Mama
No to super, spakowałam do plecaka jabłko i wyszłam z mojego domu do Mike'a i Sary, zapukałam a już po chwili Mike otworzył mi drzwi i wyszedł z plecakiem z domu. 
- Jedziesz czy nie?
Stał przy samochodzie ubrany w czerwony t-shirt, narzuconą na niego czarną, skórzaną, kurtkę i wytarte dżinsy.
- Tak... Y... Sara nie jedzie?
- Pojechała już z piętnaście minut temu. Wchodzisz czy nie?
Zaskoczył mnie tym przewidzeniem moich myśli, ale w końcu powinnam przyzwyczaić się już do dziwnych rzeczy.
- Nie jechaliście razem?
- Pojechała z chłopakiem. 
- Skąd wiedziałeś?
- Że się ze mną zabierzesz? Twoja mama wcześnie wyjechała, a twoja noga jest tymczasowo bezużyteczna więc... .
- A... Aha.
- Było coś z angielskiego?
- Przecież czytałaś mój zeszyt.
- Tak, ale... mogłeś czegoś nie zapisać, a masz to w głowie czy coś. - powiedziałam - Nieważne, zmieńmy temat. 
- Twoja moc, rozrasta się, prawda?
- No... można tak powiedzieć. Dziś rano... wypadła mi kula, i... po chwili do mnie przyleciała.
- A właśnie, jak noga?
- W porządku.
- Musisz się jakoś nauczyć kontrolować moc. Nie możesz nas wydać, to zbyt niebezpieczne.
 Po chwili samochód zatrzymał się pod szkołą, a Mike pomógł mi wysiąść z samochodu. Szliśmy tak razem pod klasę, zupełnie jak tydzień temu, dziś też wszystkie oczy były zwrócone ku nam. 
 Usiadłam w ostatniej pustej ławce, mieściła się na końcu klasy, przy oknie. Moją uwagę przyciągnęła pewna dziewczyna, siedziała po mojej prawej, jej rude i długie do pasa włosy były zaplecione w warkocz, miała błękitne oczy, ubrana była w szary sweter i leginsy, gdy zobaczyła że się na nią patrzę, uśmiechnęła się do mnie, moje policzki natychmiast przybrały czerwoną barwę, i odwróciłam wzrok, przede mną siedział Mike, wyczuł moje spojrzenie i odwzajemnił je, po chwili rzucił do mnie karteczkę, widniały na niej cztery słowa.

Po szkole, w sadzie.

Kiwnęłam mu twierdząco głową, ale nie zobaczył tego bo odwrócił się gdy usłyszał swoje imię.
- Panie Moor, zechciałby się podzielić tą wiadomością z resztą klasy?
- Słucham? - mówił, i przybrał minę niewiniątka.
Wtedy pan Hunter podszedł do mnie i wyrwał mi karteczkę z ręki, zanim zdążyłam ją schować gdziekolwiek. 
- Po szkole w sadzie, tam właśnie nie będą dzisiaj ani panna Clark, ani pan Moor. Dziś czeka ich koza. - powiedział głośno, z satysfakcją pan Hunter, naciskając na słowo ,,nie". Ten gość zaczynał mnie denerwować, mimo tego zaczerwieniłam się. A cała klasa wybuchła śmiechem.
 Lekcja się skończyła, spakowałam książki i podeszłam do Mike'a.
- O co chodzi? - wyszeptałam. Nie odezwał się do mnie, nawet nie zwrócił na mnie uwagi, wyszedł z sali gdyby nigdy nic. Niewiele potem siedziałam na ławce przed salą czekając na lekcję matematyki, nagle podbiegła do mnie dziewczyna która siedziała obok mnie na angielskim.
- Cześć, jestem Rosalie, Rose.
- Lisa.
- Zazdroszczę Ci. - yyy co? Nie byłam pewna czy dobrze usłyszałam
- Czego? - zapytałam szczerze
- Michaela. - jeszcze większy szok
- Ale my nie...
- Oh, to wy nie jesteście parą? - powiedziała wyraźnie zaskoczona.
- Co? My... nie. Dlaczego tak myślisz? - zapytałam się jej i czułam jak się rumienię.
- No... karteczki, przyjazd do szkoły, wspólne przerwy i...
- Nie, nie, nie to nie tak. - przerwałam jej natychmiast. - My... jesteśmy sąsiadami, ja nie mogę jeździć, no i tak wyszło.
- A spotkanie? - No tak, i jak jej tu to wytłumaczyć? Na szczęście nie musiałam tego robić bo nauczycielka otworzyła drzwi klasy i wpuściła nas. Podeszłam do ostatniej ławki i usiadłam, po chwili Rose podeszła do mnie i zapytała wesołym głosem:
-  Siedzimy razem? - Nie bardzo wiedziałam jak jej odmówić, a ona była tak rozpromieniona, że pokiwałam twierdząco głową. Usiadła szybko obok mnie, i obie skupiłyśmy się na lekcji matematyki, o dziwo nie była nudna, myślę że to z tego powodu że prowadzi je młoda pełna entuzjazmu kobieta, z miłym głosem i szerokim uśmiechem. Myślałam że jak będziemy razem siedzieć to Rose będzie się mnie pytać o Mike'a. Myliłam się.
 Zaraz po matematyce była długa przerwa na lunch, wyszłam przed szkołę i usiadłam na trawie, Rose dołączyła na mnie, bardzo pogodna z niej osóbka, już ją lubię.
- A więc jak się poznaliście? - zaatakowała mnie od razu.
- Nie odpuścisz, prawda?
- Dokładnie. - powiedziała i wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu.
- No... on po prostu jest moim sąsiadem. Znamy się po sąsiedzku, to tyle.
- To było łatwe pytanie, a... A idziesz z nim na bal?
- Nic mi o tym nie wiadomo.
- A chciałabyś? - Nie zastanawiałam się nad tym, ale właśnie chciałabym?
- Ja... Ja.... Ym... Sama nie wiem.
- Czerwienisz się! On Ci się podoba! Od razu wiedziałam! - piszczała z radości.
 Zaraz potem zadzwonił dzwonek i poszłyśmy na dalsze lekcje, nie było ich dużo, ale myśl o kozie trochę mnie przeraziła.
 Nauczyciel otworzył drzwi do klasy, i kazał nam usiąść, zrobiłam do i zaczęłam kreślić ręką niewidzialne kręgi na ławce, no super jeszcze tylko czterdzieści pięć minut i koniec męczarni, spojrzałam na resztę skazańców, i po chwili zorientowałam się że jesteśmy tu tylko ja, Mike i jakiś chłopak. Minęło jakieś dziesięć, no może piętnaście minut, znowu zaczęłam patrzeć na chłopaków, jak przyjrzałam się im przez dłuższą chwilę to zobaczyłam że ten chłopak jest totalnym przeciwieństwem Mike'a; miał blond włosy, brązowe oczy i delikatne rysy twarze, cały czas pisał coś na ławce, ale chyba wyczuł mój wzrok na nim bo spojrzał się w moją stronę i uśmiechnął, ja zrobiłam to samo, tyle że mój uśmiech był o wiele bardziej nie śmiały. Odwróciłam wzrok i natknęłam się na oczy Mike'a utkwione we mnie, zaczerwieniłam się i wysłałam mu pytające spojrzenie, on jak gdyby nigdy nic po prostu się odwrócił. Odwrócił się!
 W ciszy wróciłam z Mike'iem do domu, odłożyłam plecak i poszliśmy do sadu.
- Nieładnie Myszka. Przez Ciebie musieliśmy siedzieć godzinę dłużej. - powiedział i usiadł na trawie na przeciw mnie. - To stwierdzenie szczerze mnie zaskoczyło, spodziewałam się raczej... innych tematów rozmowy.
- Słucham? Że to niby moja wina?
- A moja?
- Yyy... tak. To nie ja rzuciłam karteczkę na lekcji.
- Musieliśmy tu przyjść.
- Bo... ? - Nie dokończyłam zdania bo coś walnęło mnie lekko w głowę, odwróciłam się i zobaczyłam jak kilka jabłek z pobliskiego drzewa lata mi nad głową, I już po chwili z pomocą Mike'a udało mi się je spokojnie odłożyć na ziemię.
- Właśnie dlatego. - Weź jedno jabłko do ręki i skoncentruj się by wyglądało jak truskawka. - zrobiłam to co kazał, zamknęłam oczy przypomniałam sobie wszystkie truskawki jakie jadłam w życiu, a później skupiłam się na tym żeby jabłko było mniejsze, otworzyłam powoli oczy i zobaczyły one piękną, wielką czerwoną i soczystą truskawkę.
- Jak ja to zrobiłam?
- Twój nauczyciel czyni cuda! To dzięki mnie! A tak na serio to sam jestem zaskoczony, musisz posiadać bardzo dużą moc skoro tak szybko i bez treningu udało Ci się opanować taki manewr. Bo nie ćwiczyłaś, prawda?
- Nie, nie ćwiczyłam.
- No to... To tyle na dzisiaj.
Położyłam się ciepłej od słońca trawie, zamknęłam oczy i moją głowę cały czas nawiedzało pytanie ,,O czym Mike teraz myśli".
- Wiesz, przypominasz mi liczi.
- Dobrze usłyszałam? Liczi? Nie jestem już Myszką? - nie mogłam powstrzymać śmiechu
- Zawsze będziesz Myszką, ale przypominasz mi liczi bo na zewnątrz jesteś nieprzyjemna, próbujesz się chronić i odtrącać wszystkich, ale w środku... W środku jesteś słodką i uroczą osobą.
Nie wiedziałam co powiedzieć, facet który mi się podoba powiedział, że jestem jak liczi, na to chyba nie ma odpowiedzi, ale moje policzki nie chciały mnie słuchać; stwierdziły że i tak przybiorą czerwoną barwę, no bo co?
 - No, nieważne. Powinniśmy wracać.
- Masz rację. - powiedziałam, a on szybko się podniósł i wyciągnął do mnie rękę, przytrzymałam się jej i również wstałam, zanim jednak to się stało przebiegł mnie ciepły dreszcz, równie przyjemny jak za poprzednim naszym dotykiem. Nie wiedziałam czy mam zabrać rękę, czy też nie, więc jej nie zabrałam, on też nie był pewny co z nią zrobić więc również jej nie puścił.
- Myszka, ja zawsze mam rację.
 Poszliśmy w stronę domu, na dworze wiał chłodny, ale przyjemny wiatr, słońce było już nisko, a właściwie nie było go widać, spojrzałam na Mike'a, jego ostre rysy twarzy, czarne rozmierzwione włosy, hipnotyzujące oczy... no po prostu bóg, nie człowiek! Zatrzymaliśmy się na chodniku przed moim domem, już miałam coś powiedzieć, ale wtedy u progu drzwi domu Mike'a wyszła Sara i krzyknęła:
- A więc to prawda. - podeszła do nas, i tym razem już cisz powiedziała - Jesteście razem! Mike mówi o tobie czasem w domu, ale nie wiele, cała szkoła o was gada. A właśnie, Mike lubi Cię podsłuchiwać więc nie ma różnicy czy powiem to tu czy na osobności. Każdy zastanawia się idziecie razem na bal, i wiedzą też o waszych po-lekcyjnych spotkaniach, ludzie mówią że... -  patrzeliśmy na nią trochę oniemieli, no przynajmniej ja taka byłam, on był raczej wkurzony i rozbawiony.
- Eh... to ja już pójdę.
- Po co? I tak wszyscy wiemy że jak wrócisz będziesz podsłuchiwać. Nie lepiej po prostu żebyś do nas przyszła? Omówimy to i...
- Nie ma co omawiać, Sara daj żyć! Zajmij się lepiej tym swoim Jason'em?
- Justin'em, a jakbyś chciał wiedzieć to dzisiaj zerwaliśmy. - Sarze zaczęły lecieć po policzkach łzy, a ja odruchowo przyciągnęłam ją do siebie i przytuliłam lekko.
- A więc zapraszam do mnie, mamy pewnie nie będzie, a ja wiem jak to jest. Mam popcorn, chipsy, cola też powinna się znaleźć. Obejrzymy jakiś fajny film, proszę nie daj się namawiać.
- Niech będzie. Przyjdę za dwie godziny. - odsunęła się ode mnie, otarła łzy popędziła do domu. Mike stał trochę oniemiały, aż tu nagle, tak znikąd ni zowąd przytulił mnie. Serce zaczęło mi szybciej bić, przyjemny dreszcz pokrył całe moje ciało, a ja stałam jak z kamienia, ocknęłam się dopiero po chwili.
- A to za co było? - uśmiechnęłam się do niego nieśmiało.
- Ja... Sara... Ona nigdy nie miała bliższej przyjaciółki my... staramy się raczej nie wyróżniać. A ty... Ty jesteś tym czego Sara potrzebowała, dzięki.
- Ja...
- Powiedz mi co mam jej powiedzieć jak wrócę do domu?
- Że ten gościu jest skończonym dupkiem skoro nie docenia takiego kogoś jak ona, i że będą w życiu lepsi, którzy ją docenią, pokochają całym sercem, żeby nie przejmowała się jednym głupkiem, że nie jest wart jej łez. Coś wymyślisz, na dziewczyny działają takie rzeczy... .
- ... poradziła pani Elisabeth, psycholog dla młodzieży
- Idź już!
- Mogę później wpaść?
- To ma być raczej babski wieczór.
- Nie powiedziałaś nie. - i znowu ten jego uroczy uśmiech - Chyba naprawdę powinnaś już iść, twoja mama jest w domu i właśnie opowiada swojej koleżance jak gadasz przez półgodziny z jakimś chłopakiem przed domem.
- Minęło już półgodziny? O kurczę! No, to... Cześć.
- Cześć Myszka.

Po długich wyjaśnieniach mamie, że Mike nie jest moim chłopakiem, i po opowiadaniu jej czemu tak późno wróciłam, mama w końcu poszła do koleżanki, niewiele później przyszła Sara, wieczór minął raczej nudno, ale nie ma co się dziwić gdy leczy się czyjeś złamane serce. Mike się nie zjawił co skryci mnie bolało. Położyłyśmy się spać po drugiej w nocy.

czwartek, 25 grudnia 2014

8 rozdział | 25 listopad

Obudziłam się z podpuchniętymi oczami; w nocy płakałam, nie tylko z bólu szczypiącej stopy, ale też z powodu Mike'a.
 Prawie cały dzień leżałam i nic nie robiłam. Od czasu do czasu albo coś zjadłam albo oglądałam telewizję. Mamy nie było więc byłam zdana sama na siebie.
 Szybko położyłam się spać.

7 rozdział | 24 listopad

Obudził mnie odgłos zamykanych drzwi, powoli otworzyłam oczy i zobaczyłam przed sobą zatroskaną minę Mike'a i wyraźną ulgę, gdy zobaczył że otworzyłam oczy.
- Myszka? Przepraszam to wszystko przeze mnie. Gdybym Ci nie powiedział to ty byłabyś bezpieczna. Nie przejmowałabyś się tak swoją mocą, i wszystko byłoby prostsze. I ty nie byłabyś w szpitalu.
Faktycznie, dopiero teraz rozejrzałam się gdzie jesteśmy. Był to pokój bardzo podobny do tego w którym byłam ostatnio. Powoli przypominałam sobie wszystko co się stało.
- Nie moc mnie zraniła.
W tej samej chwili mama weszła do pokoju razem z pielęgniarką, i spojrzała się na mnie zatroskana, ale i rozbawiona.
- Jak to jest że już drugi raz budzisz się w szpitalu, i to w jego obecności? - spojrzała na Mike'a
- Nie potrafię tego wytłumaczyć. - uśmiechnęłam się słabo.
- Pójdę już. - Powiedział to tym samym tonem co wczoraj, ale dopiero teraz zrozumiałam, że nie mówił tego wściekle, tylko... smutno?
- To cześć. - odpowiedziałam sztywno, a on wyszedł za drzwi.
- Co mi jest, kiedy będę mogła wyjść, i ... .
- Michael mówił że stukł wczoraj talerz a ty biegłaś odebrać telefon i wbiegłaś w niego stopą. No więc wbiło ci się trochę porcelany w stopę, ale lekarze już ją wyciągnęli. Wyjść możesz już teraz, ponieważ chcieli poczekać aż się obudzisz. Rany nie są głębokie, a zakażenie się nie wdało. Musisz codziennie oczyszczać stopę i za tydzień będzie jak nowa. - Odpowiedziała rozpromieniona pielęgniarka. - Nie boli Cię nic, prawda? Bynajmniej nie wyglądasz jakby coś Cię bolało.
- Nie, wszystko w porządku.
~~~~
 Godzinę później byłyśmy już w domu. Ja chodziłam o kulach, ale nie przeszkadzały mi one w pokonaniu 30 stopni by dostać się do pokoju. Hm... skoro w poniedziałek idę do szkoły to wypadało by odrobić lekcje i przepisać notatki, ale od kogo? Mike'a nie chciałam widzieć, choć może chciałam? Nie! To może Sara? Poproszę ją żeby przyniosła mi notatki jej i brata przy okazji. Tak, to jest najlepsze rozwiązanie. Wybrałam jej numer i od razu włączała się sekretarka. No dobra, to może zadzwonię na domowy? Wyszukałam ich numer i ktoś odebrał niemalże od razu.
- Myszka? Ty już w domu? -usłyszałam zdziwiony głos Mike'a
- Tak, to nic poważnego. Dasz mi do telefonu Sarę?
- Nie.
- To ważne.
- Co jest takie ważne co możesz powiedzieć tylko jej?
- Lekcje i film.
- Nie ma jej w domu.
- Ach, no... dzięki. - Powiedziałam i rozłączyłam się.
 Włączyłam laptopa i weszłam na bloga, wrzuciłam na niego kilka zdjęć i zaraz po tym wyłączyłam. Zastanawiałam się nad tym co zrobiłam wczoraj. Jak to w ogóle działa? Mogę podsłuchiwać ludzi, no brzmi nieźle, ale skoro na to umiem to czy zielonookie rodzeństwo też to potrafi? A co jeśli Mike podsłuchiwał moje rozmowy z Sarą? To by wiele tłumaczyło. Hm... Jeśli posiadam jedną umiejętność to może spróbuje czegoś innego, Mike wspominał coś o poruszaniu przedmiotami. To by było całkiem przydatne, ale jak by to zrobić? Czy właśnie na tym polegała moja moc? Ja musiałam czegoś bardzo chcieć, czy po prostu trzeba było wlać w to uczucia? Spojrzałam się na wazon stojący na stoliku nocnym, skupiłam się na tym żeby choć trochę się poruszył i .... Dupa! Nic, ani drgnął.
Ok, dosyć magicznych sztuczek na dziś. Wzięłam do ręki gitarę i usiadłam na łóżku, skupiłam się na przypomnieniu melodii której ojciec uczył mnie w dzieciństwie. Zamknęłam oczy, a moje palce zaczęły poruszać struny, najpierw lekko i delikatnie, później coraz bardziej energicznie. Z mojego gardła zaczęły wypływać słowa, które opisywały moje uczucia, moje poglądy i wszystko co ostatnio się stało. Przerwałam na chwilę i sięgnęłam po długopis i pamiętnik. Otworzyłam go na czystej stronie i zapisałam to co przed chwilą zaśpiewałam. Chwilę później moja ręka znów dotykała gitary, a ja znów śpiewałam, trwało to chwilę, śpiewając mój humor zaczął się poprawiać, a ja stawałam się wolna, jakby oczyszczona. Czułam się trochę jakbym się komuś zwierzała, choć trochę tak było.
Za moimi plecami usłyszałam szelest, obróciłam się i zobaczyłam tam Mike'a. Nagle jakaś niewidzialna siła podniosła wazon ze stolika nocnego i z całej siły rzuciła nim o ścianę, tam gdzie przed chwilą stał Mike, teraz pojawiła się wielka brązowa plama od ziemi.
- Co ty tu robisz?- wydarłam się. Przecież ja śpiewałam także o nim. Ile z tego usłyszał? Nawet moja mama tylko kilka razy słyszała jak gram, o śpiewaniu nie miała pojęcia, a przecież to moja mama!
On nic nie powiedział tylko stał i patrzył się na mnie.
-Pytam się co tu robisz?! Odpowiedz!- tym razem niebezpiecznie szybko poruszyło się krzesło i poleciało w stronę Mike'a. Tym razem spojrzał się na nie i jakby kazał wzrokiem odlecieć spokojnie z powrotem w stronę biurka.
-Możesz przestać próbować mnie zabić?- wykrzyczał
-Ja... to ja?-Jak to ja? To niemożliwe, przecież wcześniej próbowałam, ale mi się nie udawało, a teraz co?
-A kto? Krasnoludki?- powiedział i rzucił jakieś dziesięć zeszytów na biurku, położył też tam płytę, ale szybko ją zabrał. Czy myślał że tego nie zauważyłam? - Pójdę już.
- Przestań! Przestań zachowywać się jak gdyby nigdy nic, Jakby nic Cię nie obchodziło, i jakbyś wszystko i wszystkich miał w dupie! - Wykrzyczałam i czułam jak łzy spływają mi po policzkach, otarłam je szybko, ale on i tak je zauważył, nic nie powiedział tylko się ode mnie odwrócił i stał bez słowa przez dłuższą chwilę.
-Płakałaś przeze mnie prawda? Nie przez krzesło.- to nie było pytanie, a raczej stwierdzenie, ale i tak na nie odpowiedziałam.
-Tak. - szepnęłam
Usłyszawszy to wyszedł.
 Płakałam jeszcze przez piętnaście minut, a później zabrałam się za przepisywanie notatek. W zeszycie Mike'a zobaczyłam jakąś wielką i grubą plamę, która była zamazana jeszcze kilka razy mocno, pisał piórem więc wzięłam zmazywacz i pokryłam nim dany obszar, malował się na nim maleńki obrazek, a było nim serduszko. Nie byłam jednak w nastroju by dłużej nad tym rozmyślać. Wzięłam się za przepisywanie następnych przedmiotów i położyłam się spać.

wtorek, 2 grudnia 2014

6 rozdział | 23 listopad

 Poranek był całkiem zwyczajny, robiłam zwykłe czynności; włosy związałam w wysoką kitkę, i ubrałam się w niebieski sweter i dżinsy. Później zjadłam śniadanie i pojechałam do szkoły.
Lekcje były nudne i ciągnęły się w nieskończoność. W szkole nie miałam żadnych lekcji z kimś kogo bym znała, nie natknęłam się też ani na Mike'a, ani na Sarę. Marzyłam aż będę już w domu, w końcu dziś był piątek.

Jak wróciłam do domu, to jak zwykle mamy w nim nie zastałam. Dziś wieczór nie planowałam nic nadzwyczajnego, no chyba że zaproszę Sarę na oglądanie jakiegoś filmu. Wchodząc po schodach, potknęłam się o stertę wypranych ciuchów. Po mocnym bólu który przeszedł moją nogę, zdecydowałam się tu wreszcie posprzątać. Usiadłam na schodach i odczekałam chwilę, aż ból minął. Następnie weszłam na górę. Przebrałam się w bluzkę ze startym już nadrukiem i luźne dresy.
Wzięłam niebieską szmatkę z kuchennej szafki i zabrałam się do sprzątania, później jeszcze odkurzyłam i wstawiłam pranie. Całość zajęło mi to trochę czasu, a zważając na to że prawie zima, to za oknem już było czarno. Nabrałam chęci, by zrobić mamie niespodziankę. Podeszłam, do jednej z kilku kuchennych czarnych szafek, i wyciągnęłam z niej cukier. Z lodówki wzięłam jajka. Później schyliłam się do szafki po mąkę, złapałam ją i wypuściłam z rąk. Jakaś ręka zapukała w kuchenne okno, naturalnie bez firan i rolet. Kurczę, zakluczyłam drzwi czy nie? A jeśli to złodziej? Nie, złodzieje nie pukają w okna. Może policja, straż ? Nie musiałam dłużej się zastanawiać bo właściciel ręki odezwał się do mnie, a był nie kto inny jak Mike.
 Odwróciłam się na pięcie, i poszłam w stronę drzwi wejściowych. Otworzyłam je, a czarnowłosa postać błyskawicznie stanęła tuż przy mnie.
-Zawsze tak reagujesz na gości?
-Zawsze tak straszysz ludzi?
-Przyszedłem Ci pomóc.
-Ymm. A w czym?
-W gotowaniu. -Jak to powiedział, nawet nie zadawałam pytań skąd wie, bo... Bo już nawet nie miałam na to siły.
-Taaak, dzięki za propozycję, ale...
-Ale musisz mi powiedzieć co pieczemy.
-Muffiny, sałatka i tosty. - Wiedziałam, że łatwo się go nie pozbęde, a i tak sprzątaniem byłam wykończona, do tego wszystkiego muszę jeszcze raz wyczyścić podłogę ! - Ty rób sałatkę, ja posprzątam.
 Podałam mu do rąk przepis, dużą miskę, nóż i deskę do krojenia, powiedziałam też, że składniki są w przepisie, a warzywa w lodówce. Sama poszłam po zmiotkę i mopa. Podłoga z moją pomocą znów stała się czysta i zaczęła lśnić.
 Spojrzałam na Mike'a z wielką dokładnością kroił pomidora w kosteczkę, ja nie wytrzymałam i wybuchnęłam śmiechem.
-Zdajesz sobie sprawę, że nie musisz robić tego idealnie? Za godzinę tego już nie będzie.
-Ale ja jestem idealny.
Uśmiechnęłam się tylko i poszłam do salonu zająć się poduszkami na kanapie, choć były ułożone idealnie, to i tak je poprawiałam jeszcze kilka razy. Nie miałam ochoty przebywać w jednym pomieszczeniu sam na sam z Mike'iem, nie dlatego że go nie lubiłam, po prostu no... jego obecność przyprawiała mnie o motyle w brzuchu, i czerwone policzki. W końcu zostawiłam biedne poduszki w spokoju i podeszłam ze szmatką do glinianych figurek na półce, najpierw ostrożnie oczyściłam je z kurzu, a później włączyłam radio, głos jakiegoś człowieka zapowiedział deszczowy tydzień z mocnym wiatrem i burzami, zmieniłam stację na piosenki i usiadłam na kanapie, po chwili moje powieki stały się tak ciężkie, że nie miałam siły ich podnieść, z resztą nawet nie próbowałam, było mi tak ciepło i wygodnie, całkowicie zapomniałam o tym że Mike nadal jest w moim domu, a mama niedługo przyjedzie, nic się teraz dla mnie nie liczyło. Poczułam jak moje ciało odpręża się jak przenoszę się w czarną otchłań, o dziwno było to miłe uczucie, kojące i przyjemne tak bardzo, że nie da się tego opisać.
 Niestety nie trwało to długo, przynajmniej takie miałam odczucie. Usłyszałam czyjś głos i szybko podniosłam się do pozycji leżącej, nie było to dobre posunięcie ponieważ zakręciło mi się w głowie, i zrobiło mi się nie dobrze, mimo to sekundę później wstałam, zmiękły mi kolana i prawie upadłam na podłogę, ale czyjeś ręce złapały mnie w tali. Odwróciłam się i ich zielonooki właściciel z zatroskanym wyrazem twarzy zapytał się mnie :
-W porządku?
-Ta... Tak. - Wydukałam i czułam jak moje policzki przybierają kolor dojrzałej truskawki. Odsunęłam się od Mike'a i poszłam w stronę kuchni. Wyciągnęłam z górnej szafki mąkę, cukier i inne potrzebne do zrobienia muffinów, spojrzałam na zegarek. Cholera! Jest 18:45, mama kończy pracę za 15 minut. Słabo. No trudno, przygotowałam masę według przepisu i wstawiłam do piekarnika, wstawiłam wodę w czajniku i usiadłam na krześle, za mną odezwał się Mike :
 -Dlaczego się tak zachowujesz? - zatkało mnie, nie wiedziałam o czym on mówi, no może to było dziwne że w jego obecności zasnęłam na kanapie, no ale chwila, nikt go tu nie zapraszał! Szybko złość mi minęła, a słowa same wyleciały z moich ust.
- Przepraszam. - Go moja odpowiedź zaskoczyła równie mocno co mnie. Przybrał tylko pytający wyraz twarzy i czekał aż powiem coś jeszcze.
- No... przepraszam, za to że Ci nie podziękowałam za to że mi pomagasz i... no że jesteś. - zastanowił się nad moją odpowiedzią chwilę, i już miał powiedzieć coś sensownego, kiedy zadzwonił dzwonek oznajmiający wyciągnięcie muffinów z piekarnika.
- Pysznie pachną.
- Zobaczmy jak smakują. - mówiłam wyciągając tacę z piekarnika. - Położysz tu tę deskę? Proszę. - Powiedziałam i wskazałam brodą deskę leżącą na blacie. Mike szybko i posłusznie położył na stół deskę.
- Wow, teraz mogę spokojnie umrzeć. Dożyłem dnia w którym Elisabeth Dafne Clark o coś mnie poprosi. - Przybrał minę autentycznie zaskoczonego, jednocześnie poważnego ale i rozbawionego, gdyby nie to że wymówił moje drugie imię i nazwisko to pewnie bym się zaśmiała.
-Skąd ty...
-Co znam twoje nazwisko?
-Czytasz w myślach? I nie, nie o nazwisko mi chodzi ale o drugie imię.
-Nie nie czytam w myślach, bardziej odczuwam twoje uczucia. I eh... to było trudne je zdobyć.
-Zdobyć? - Nie mógł odpowiedzieć bo do domu weszła mama.
-Wiesz kochanie w pracy mieliśmy dziś poczęstunek, więc nie jestem głodna. Mam nadzieję że nic nie przygotowałaś, o nie! Co przygotowałaś? Ślicznie pachnie no ale... Może zaprosisz Marka i Sarę? - Mamie się buzia nie zamykała. Gadała jak oszalała, i to chyba pierwszy raz. Nie był to odpowiedni moment.
-Mamo ja...
-Dobry wieczór, nazywam się Michael nie Mark.
Powiedzieliśmy w tym samym czasie, z tą różnicą że mój głos był raczej spanikowany a jego miły i opanowany. Mama słysząc go wpadła w jednym bucie, i z w połowie rozpiętą kurtką do kuchni. Uśmiechnęła się pytająco.
-A, tak wybacz, nie mam głowy do imion. Chociaż biorąc pod uwagę fakt że Lisa cały czas o tobie mówi, to powinnam się nauczyć.- Moje policzki przybierały coraz mocniejszy odcień czerwieni, a mi było słabo. Chciałam jak najszybciej się stąd ulotnić, nic innego się teraz nie liczyło. Nie wiedziałam nawet jak jej przerwać żeby nie było to podejrzane i... ach co ja mam teraz zrobić? Wpadłam na pomysł, trochę głupi ale skuteczny.
-Ach, przypomniało mi się że zostawiłam włączone światło w łazience, y... to ja idę.
-Kupiłam żarówkę, mówiłaś że ta w łazience się przepaliła. - No tak, jak mogłam być taka głupia, teraz zupełnie improwizowałam.
-Powiedziałam w łazience? Heh, miałam powiedzieć w pokoju, to ... zaraz wracam.
-Co wy właściwie robiliście w jej pokoju? - Wbiegając po schodach usłyszałam jeszcze jak mama pytała się o to Mike'a.
 Usiadłam na łóżku i starałam się przetrawić wszystko to co właśnie się zdarzyło, jak wytłumaczyć to mamie? Teraz próbowałam wychwycić choć fragment ich rozmowy, skupiłam się i ... Rozmowa dopłynęła do mnie jak z głośników podkręconych na maxa. Ból był nie do zniesienia, opadłam na łóżko. Zatkałam uszy, jednak to nic nie dawało; dźwięk dochodził jakby z mojej głowy,nie z zewnątrz  słyszałam ich rozmowę tak głośno, że nie byłam w stanie cokolwiek wyłapać, skupiłam się teraz tylko na tym żeby to wszystko przestało się dziać, i przestało. To było dziwne, zupełnie jakbym to kontrolowała. Spróbowałam jeszcze raz tym razem skupiłam się na myśleniu o cichej rozmowie, tak bym ją słyszała wyraźnie, i się udało. Słyszałam teraz każde słowo wyraźnie, bez żadnych zakłóceń, szelestów i pisków. To było bardzo dziwne, zważając na to że ja byłam zamknięta w swoim pokoju, a oni w kuchni - na dole!. Starałam się nie skupiać na tym że jest to dziwne, tylko na rozmowie:
-A więc... Jesteście parą? - spytała mama na co Mike odpowiedział śmiechem
-Ja się pytam serio. - wyraziła się stanowczo mama
-Nie, to nie tak jesteśmy tylko... tylko znajomymi - usłyszałam tu smutną nutę,
-Hm... wydajesz się tym smucić.-mama ściszyła głos, i dodała- może zostaniesz na kolacji? A później zrobicie razem prace domową czy coś. - Że co? Moja własna matka, proponuje Mike'owi randkę ze mną? Nie, musiałam się przesłyszeć, ale czy aby na pewno?
-Ja.. Ym... Dziękuję za zaproszenie,
-I tak zaraz wychodzę, bo sama się umówiłam, więc będziecie mieli wolną chatę, jak wy to mówicie.
Później usłyszałam kroki na schodach i mama weszła do pokoju.
-Michael na Ciebie czeka. Zaprosiłam go na kolację, ja zaraz wychodzę więc będziecie sami. Nie siedź do późna. Pocałowała mnie w czoło i poszła do swojego pokoju.
Zeszłam do kuchni, bardzo wolno. Podniosłam sałatkę i postawiłam ją na stole w salonie, starałam się nie patrzeć na Mike'a, ale jak zapytał się czy w czymś pomóc, to jednak nie mogłam mu nie odpowiedzieć.
-Nie, nie musisz.
-Ale chcę.
-To żeby Ci ulżyło zanieś sztućce.- podałam mu 2 widelce i 2 noże, a sama zaniosłam talerze. Usiadłam na jednym z krzeseł, a Mike na przeciw mnie.
-Jak nie chcesz to nie musisz tu siedzieć, wiem że po prostu nie chciałeś odmówić mamie.
-To nie tak.
-To jest dokładnie tak. - Przez dłuższą chwilę nic nie mówiliśmy, było cicho. Słychać było tylko cicho lecące w radiu piosenki, i zamykane drzwi gdy mama wychodziła z domu. Niewiele po tym stwierdziłam że powinnam powiedzieć Mike'owi co stało się u góry.
-Musimy pogadać. - Spojrzał się na mnie wyczekująco, więc kontynuowałam - Jak poszłam na górę, to, to skupiłam się na tym żeby usłyszeć waszą rozmowę. Początkowo nic się nie działo, ale... ale później dźwięk stał się koszmarnie głośny. Następnie pomyślałam tylko żeby ucichł, i zrobił to. Spróbowałam jeszcze raz, tym razem skupiałam się na tym żeby był cichszy i mi się to udało. Czy to nie dziwne? - Spojrzałam na Mike'a dopiero teraz, bo przez cały czas jak opowiadałam skupiałam wzrok na talerzu. On szeroko się uśmiechnął i mocno mnie przytulił. Zaskoczona i odrętwiała od tego nagłego zdarzenia nie wiedziałam co zrobić, a już napewno co powiedzieć.
-Ellie! To... to cudowne, jesteś vektorem, tak się cieszę. To znaczy, że... Boże! To tyle wyjaśnia. - Jego twarz była rozpromieniała, a on sam kipiał z radości. Nie wiem nawet czy zdawał sobie sprawę że nadal mnie przytula... że w ogóle mnie przytula. Odchrząknęłam, a on natychmiast zabrał ręce i się zarumienił, rany! To było takie słodkie.
-Ppprz... przepraszam.- Boże! Czy on musi być tak zniewalająco przystojny a do tego tak uroczy?
-Możemy zmienić temat?
-Pójdę już. -jego twarz przybrała niemal wściekły wyraz, to było trochę przerażające, ale i tak... seksowne? Choć jak dotarło do mnie znaczenie tych słów to mimowolnie jęknęłam cicho. -Pomóc Ci sprzątać?
- N..nie, dzięki poradzę sobie. Fajnie że wpadłeś. -Uśmiechnęłam się do niego smutno, choć poczułam przypływ złości, jak on w ogóle może tak targać moimi uczuciami? Wie przecież że mi się podoba, co prawda nie powiedziałam mu tego wprost, ale pewnie się domyśla. No i... i najpierw mnie przytula i pieprzy jaki jest szczęśliwy, a potem co? Potem wścieka się na mnie nie wiem za co i wychodzi ! Łzy wściekłości, a może żalu? Nieważne jakie, to i tak napłynęły mi do oczu. Wzięłam do ręki nasze talerze i wstałam tak szybko, że jeden z nich wypadł mi z ręki i stukł się na podłodze. Ominęłam go i poszłam do kuchni zanieść ten jeden który mi został. W kuchni otarłam załzawione oczy i poszłam po miskę z sałatką. On cały czas siedział. Powiedział że idzie, to niech idzie! Czemu on cały czas tu jest!? Podniosłam miskę i szłam w stronę kuchni, kiedy łzy w oczach zasłoniły mi widok na świat walnęłam się kostką o róg krzesła, straszny bół przeszył moje ciało, a ja zrobiłam krok do tyłu i weszłam w rozbity talerz. Poczułam jak maleńkie ostre drobinki dostają się do mojego ciała, zrobiło mi się słabo i z hukiem upadłam na podłogę, a gorąca fala zalewa moją nogę. Usłyszałam jeszcze krzyk Mike'a i otoczyła mnie ciemność. Nic już nie czułam, i nic nie słyszałam, nie mogłam się poruszyć, nawet otworzyć oczu.

poniedziałek, 1 grudnia 2014

5 rozdział | 22 listopad

Otworzyłam oczy, znajdowałam się w jakimś pokoju. Ściany były brązowe, a meble zrobione z jasnego drewna. Leżałam na skórzanej kanapie i byłam przykryta czerwonym kocem. Podparłam się na łokciach, obejrzałam i wstałam. Podeszłam do najbliższych drzwi, dochodził z nich zapach, smażonego mięsa i... hm... trudno mi stwierdzić, to chyba zapach jakiś kwiatów, może owoców. Zapukałam i weszłam do kuchni, przy kuchence stała Sara, miała na sobie żółty szlafrok, a włosy miała rozpuszczone. Uśmiechnęła się do mnie, ale nic nie powiedziała. Obok stał stół, a przy nim krzesła, na jednym z nich siedział Mike.
- Co ja tu... Gdzie ja... Wytłumaczy mi ktoś...?- nic nie rozumiałam
- Jesteś u nas w domu, Mike Cię tu przyniósł po tym jak znalazł Cię w sadzie. Co ty tam robiłaś? - teraz zaczęło mi się przejaśniać. Postać, sad, sen ...
- Ja robiłam zdjęcia, i... Właśnie, gdzie mój aparat!?
- U mnie w pokoju - odpowiedział Mike.
- Ok, później go wezmę, ale jak mnie tam? Kiedy? Czemu byłeś w nocy w sadzie?
- Jak to, nie wiesz?- mówił z powagą
- Ja, próbowałam jakoś wam przesłać, coś na kształt głośnej muzyki, ale wątpię żeby... .
- I udało Ci się. Więc teraz mamy pewność, że płynie w topie vektorańska krew. Gratulacje! -
Byłam zmieszana. Wcześniej brałam uwagę fakt, że mogę być Vektorem, ale gdy stało się to prawdą, to nie mogłam w to uwierzyć. Myślałam, że to jakiś długi, dziwny sen. A co jeśli jestem w śpiączce? Nie, to nie mógł być sen. Próbowałam zmienić temat, i myśleć o czymś innym. Hmm... zaraz zaraz. Skoro w poniedziałek miałam ,,wypadek" leżałam w szpitalu trzy dni, to dzisiaj jest ... czwartek. Sara i Mike nie są w szkole, przeze mnie.
- Dlaczego nie jesteście w szkole?- zaskoczyła ich ta nagła zmiana nastroju i tematu.
- Sara, dlaczego nie jesteś w szkole? - próbował zrobić winną z Sary, a nie z siebie.
- Mike, ja się pytam też Ciebie.
- Nie byłam w szkole, bo Mike się uparł że z tobą zostanie, i przypilnuje żeby nic Ci się nie stało - Mike słysząc to miał coraz czerwieńsze policzki - Ja nie zostawiłabym Cię z nim sama. Ani nic Ci nie ugotuje,a ...
- Czemu nie jestem w swoim domu, tylko u was? O boże! Mama pewnie się zadręcza i .. muszę już wracać. - mówiąc to poderwałam się z krzesła i podeszłam w stronę drzwi wejściowych.
- Czekaj, my się tym już zajęliśmy. Jak teraz wrócisz to tylko się przestraszy. -Nie rozumiałam o czym on mówił. Ale mój wyraz twarzy chyba się zmienił. Bo się uśmiechnął.
- Pamiętasz? Mówiłem Ci że możemy robić iluzję. Właśnie teraz inni myślą że jesteś w szkole. Odpowiadasz tylko na proste pytania, a na przerwach jesteś niewidoczna, więc nikt się nie połapie. Jeśli teraz wrócisz do domu, to twoja mama będzie zła i pomyśli że się zerwałaś.
- Ja... ym. dzięki, chyba. - Mike przybrał radosny wyraz twarzy i uśmiechnął się tak szeroko, tymi swoimi białymi zębami, że byłby wspaniały w reklamie pasty wybielającej zęby.

O 15:15, czyli pół godziny po tym jak skończyły mi się lekcje wróciłam do domu. Na szczęście mamy w nim nie było, i dobrze; nie miałam jej ochoty mówić jak było w szkole itd. Nie przygotowałam się na kłamanie. Zrobiłam sobie gorącą czekoladę z bitą śmietaną, choć dziwne że była. Mama pewnie zrobiła jakieś większe zakupy.
O matko!- pomyślałam jak uświadomiłam sobie, że już równo za tydzień jest bal, no i moje urodziny. Nie miałam nawet nadziei że ktoś mnie na niego zaprosi, ale skrycie chciałam żeby ,,ktoś" to zrobił. Urodzin nie wyprawiałam. Choć może zaproszę Sarę i zrobimy sobie pidżama party. Jak nie w piątek, to sobotę. Ale co ja planuje, przecież to urodzin jeszcze tydzień.
  Przebrałam się i wzięłam prysznic. Później poszłam do pokoju i chciałam wstawić zdjęcia na bloga, więc zajrzałam do szafki po aparat. No tak zostawiłam go w oliwkowym domu.
 Wyszłam z domu i podbiegłam do ich drzwi. Pukałam dwa razy i weszłam.
- Sara? Mike? Moglibyście dać mój aparat? - zawołałam. Nie usłyszałam odpowiedzi, tylko głośny huk.
Nie wiedziałam co zrobić. Czy powinnam iść sprawdzić co się stało czy uciec, dla własnego bezpieczeństwa? - zadawałam sobie w kółko te pytania, jednak ciekawość i strach o przyjaciół przezwyciężyła strach o siebie.
 Weszłam na schody, w kierunku huku, słyszałam głosy, ale nie a tyle wyraźnie by stwierdzić coś konkretnego. Dźwięki doprowadziły mnie do białych drzwi, ozdobionych dziesiątką różnych zdjęć Sary, pewnie to też jej pokój. Otworzyłam je. Byłam przygotowana, na złodzieja, lub przestępce, no cokolwiek ale nie na... Sarę i Mike'a remontujących pokój.
- Myszka? Co ty tu robisz? - odezwał się Mike
- Przyszłam po aparat.
- Ach, no tak, jest w moim pokoju. Chodź dam Ci go.- powiedział Mike, i poprowadził mnie do wielkiego pokoju. Ściany były pomalowane na kolor szary, na nich wisiały różne obrazy, głownie czarno białe. Meble, były drewniane, i pomalowane na biało. Pokój wydawał się być schludny i pedantyczny.
- Malujesz? - odezwałam się
- Trochę
- Wow, one są ... wow! - obrazy były naprawdę niezłe.
Podeszłam do jednego z nich. Była na nim kobieta z lat sześćdziesiątych. Jechała na rowerze a w koszyku miała psa.
- Zazdroszczę.
- Czego ?
- Talentu.
- Pięknie grasz - nie byłam pewna czy dobrze usłyszałam
- Słucham?
- Pięknie grasz, widziałem Cię przez okno i... tak jakoś wyszło że..
 Podeszłam do okna, nie miało rolet i firan, za to parapet był szeroki, a na nim wielka poduszka.
- A więc to tak? Obserwujesz mnie przez okno? - uśmiechnęłam się do niego. Choć nagle przypłynęła we mnie fala gniewu, bo zaraz. Przecież ja się przebieram, tańczę śpiewam i ... i robię dużo rzeczy w pokoju, a on to wszystko widzi.
- Muszę iść.
- Gdzie? Zrobiłem coś?
- Powiedzmy. Daj aparat. Jadę do sklepu z roletami, gdzie znajdę najbliższy?
- Hm.. pięćdziesiąt, sześćdziesiąt kilometrów stąd. Ja poczekałbym raczej na weekend. A właśnie, jutro sprawdzian z angielskiego. Pani najpilniej sprawdza nowych, więc radziłbym Ci się wykuć.
- O cudownie, jak szybko mi powiedziałeś. Daj aparat.
- Proszę. - powiedział zakładając mi go na szyje. Podczas tej czynności musnął palcem moją szyję, przeszedł mnie ciepły dreszcz, miły dreszcz.